Skąd się biorą przewodnicy

Zostałam przewodnikiem po Rzymie

Skąd się biorą przewodnicy

O mamie i o tym jak wpoiła we mnie miłość do Rzymu.

 

Z okazji nadchodzącego dnia mamy chciałam się z Wami podzielić tymi dwiema osobistymi historiami o tym, jak to moja mama przyczyniła się do że ja zostałam przewodnikiem po Rzymie a ja do tego, że ona została pilotem wycieczek.

 

Myślę, że moja mama w ogóle się nie domyśla, że to między innymi dzięki niej zostałam przewodnikiem po Rzymie. Tak jak każdy rodzic, mama chciała mi zapewnić porządne wykształcenie i to, co według niej będzie pewnym zawodem. Moja mama chciała, abym została lekarzem ale jej plan się nie powiódł ponieważ pewnego dnia, kiedy miałam nie więcej niż 5 lat przeglądając album ze zdjęciami moich rodziców zobaczyłam w nim coś, o czym już nigdy później nie zapomniałam. Zobaczyłam w nim zdjęcie mojej mamy stojącej na tle Zamku św. Anioła w Rzymie. Zdjęcie było przepiękne!

 

Tak się składa, że moi rodzice jeszcze przed moim poczęciem pojechali w podróż do Włoch, zwiedzili wtedy Wenecję, Florencję, Rzym a nawet wybrali się na dalekie południe czyli na Sycylię. W albumie zdjęć było wiele, ale ja nie mogłam oderwać wzroku od tego jednego zrobionego na tle zamku św. Anioła. Ta majestatyczna bryła z umieszczoną na szczycie postacią groźnie wyglądającego archanioła Michała niczym magnes przyciągała moje spojrzenie. Moja mama stała na moście poprzedzającym wejście do twierdzy, dookoła widać było marmurowe rzeźby aniołów trzymających w rękach narzędzia męki pańskiej a mama wygląda jakby była jedyną żywą istotą uczestniczącą w tej niezwykłej kamiennej procesji kierującej się do zamku Anioła. Efekt tej fotografii był magiczny.

 

Patrząc na zdjęcie myślałam o tym, kto ten zamek wybudował, kto w nim kiedyś mieszkał, co dzieje się tam teraz i kiedy mogłabym tam pojechać aby na własne oczy zobaczyć to przepiękne miejsce. Wiele lat później, kiedy wybierałam się na studia, to właśnie z myślą o tym pięknym zdjęciu zdecydowałam się studiować w Rzymie. Więc – jak widzicie – niechcący moja mama wpoiła mi miłość do Rzymu. Od ponad 10 lat pracuję jak licencjonowany przewodnik miejski i jeszcze przed wybuchem pandemii prawie codziennie miałam przyjemność przechodzić z grupami obok zamku św. Anioła. Za każdym razem zatrzymywałam się na moście łączącym dwa brzegi Tybru, aby dać moim turystom szansę zrobienia sobie przed zamkiem równie pięknego zdjęcia które być może kiedyś stanie się natchnieniem dla ich dzieci.

 

Jak mama została pilotką (choć miałam nią być ja)

 

I jeszcze jedna zabawna historia związana z moją mamą i z zawodem przewodnika albo raczej z  zawodem pilota. Jak się domyślacie praca przewodnika miejskiego jest pracą sezonową: znacznie więcej pracuje się latem niż zimą.

Dlatego też pewnego roku pomyślałam sobie, że zimą poświęcę czas na uzyskanie uprawnień pilota wycieczek – to było dawno temu, kiedy w Polsce jeszcze były wymagane egzaminy na pilotów. Zapisałam się zatem na kurs na pilota wycieczek organizowany w moim rodzinnym mieście Łodzi i z wielką przyjemnością i zapałem zaczęłam na niego uczęszczać. Niestety krótko po rozpoczęciu się kursu z powodów osobistych musiałam powrócić do Włoch, ale że kurs był już z góry opłacony i szkoda było aby pieniądze poszły na marne, to moja mama zaczęła uczęszczać na kurs zamiast mnie i ostatecznie to ona została pilotem wycieczek.

 

Od razu powiem iż nigdy nie wykonywała tego zawodu ale doskonale się do niego przygotowała.

 

Moja historia nie jest odosobniona. Hanka Warszawianka, z którą od początku kwarantanny prowadzę spacery międzymiastowe, też ma podobne wspomnienia.

 

Sokole oko

 

Hania pisze tak: Kiedy jako dziecko chodziłam z mamą do teatru, fryzjera czy do Smyka, prędko nauczyłam się, że trzeba uważnie się rozglądać i zapamiętywać każdą bramę, skrzyżowanie i ciekawą witrynę. Myślisz, że po to, żeby się nie zgubić, a jak by co, szybko znaleźć drogę do domu? Nic z tych rzeczy. Prawda jest taka, że…

 

Wychowałam się w domu wielopokoleniowym, w którym oprócz mnie z rodzeństwem i rodziców mieszkali też moi dziadkowie. I co tu dużo mówić, zarówno oni, jak i tata, rzadko – żeby nie powiedzieć: w ogóle – towarzyszyli nam w kulturalnych eskapadach. Każde z nich pracowało, a za wizyty dziecka w teatrach odpowiadała mama. Ale ale: nie mogło być przecież tak, że zostaną wykluczeni z naszych wędrówek. Dobrze wiedziałam, że będę musiała (i chciała, jasna sprawa) opowiedzieć nieobecnym wszystko, co zobaczyłyśmy.

 

I kiedy zaczynało się snucie opowieści, mama nagle… traciła pamięć. Mówiła: „i wtedy skręciłyśmy”… czekaj czekaj, jak się nazywała ta ulica? Całkiem wypadło mi z głowy”. Wtedy do akcji wkraczałam ja i przejmowałam inicjatywę. To w błyskawiczny sposób nauczyło mnie zwracania uwagi na miejską przestrzeń, charakterystyczne punkty itp. Kiedy wiele lat później zaczęłam pracować jako pilot wycieczek, ta umiejętność okazała się być nieocenionym ułatwieniem. Ale i w pracy przewodnika trafiają się miejsca, które na pierwszy rzut oka nie są tak proste do poruszania się: ot, choćby cmentarze. Tu też sokole oko i zdolność do wyłapywania charakterystycznych elementów nie raz ratowała mi reputację????.

 

Jest jeszcze druga historia, jak to od dziecka, jeżdżąc z rodzicami po zamkach, choćby olsztyńskim, trzymałam przewodnika za nogę i zdecydowanie byłam najwierniejszą słuchaczką, choć przyznam, że zupełnie tego nie pamiętam. Ale zważywszy na późniejsze zawodowe losy, wcale tego nie wykluczam????.

 

Mama przewodnik

 

Aha, ja też, jak Jowita, wciągnęłam mamę do turystycznego światka (przewodnickiego). Zrobiłam to, wysyłając rodzicielkę na kurs przewodnicki po Zamku Królewskim. Była pilną uczennicą, potem przez lata moim nieocenionym wsparciem merytorycznym. Normalnie, klika????.